System grantowy, podstawa funkcjonowania kultury mniejszości narodowych na Słowacji, sam w sobie jest tragikomiczny. Już nie wspomnę, że pieniądze przychodzą na przykład w listopadzie, a redakcja czasopisma nie może wnioskować o przyznanie kwoty na materiały biurowe ani na wynajęcie pomieszczenia redakcyjnego. Nie nadużyjesz tego systemu, bo kiedy w styczniu przedstawisz sprawozdanie z realizacji zadania, urzędnicy przez pół roku siedzą i kontrolują setki sprawozdań, punkt po punkcie, czy wszystko jest tak, jak było przyznane. Jeśli nie jest, pojawia się problem i może trzeba będzie zwracać pieniądze grantowe. Komiczne jest to, że trzeba się spierać z rządem o euro wydane na papier lub o to, że na festiwal nie dojechał jakiś wykonawca, a zastąpił go ktoś inny, a na tragifarsę zakrawa, że za publiczne pieniądze zaprasza się ekstremistów i nikomu to nie przeszkadza.
Rusini na Słowacji od dłuższego czasu zwracają uwagę na to, że Związek Rusinów-Ukraińców Republiki Słowackiej miał albo przyjąć nową nazwę, albo się rozwiązać, a jego projekty nie miały otrzymywać państwowego wsparcia ze środków, które są przyznane mniejszości ukraińskiej, ponieważ nie istnieje narodowość Rusin-Ukrainiec, a imprezy tej organizacji, jak i samo jej istnienie są tylko kontynuowaniem polityki ukrainizacyjnej, rozpoczętej w pierwszej połowie XX stulecia na linii Moskwa − Praga i z powrotem. Najmocniejszym atutem związku do dziś pozostaje festiwal w Svidniku, który rokrocznie prezentuje kulturę rusińską jako kulturę ukraińską. Tej naprawdę ukraińskiej jest tam mniej niż śmieci w lesie. To, co ukraińskie, jest na ogół reprezentowane tylko przez gości, którzy zjeżdżają z terenu od Lwowa aż po, jak się zdaje, Islamabad, bo oczywiście według ukraińskich historyków ukraińskie etniczne ziemie zajmują połowę świata, dlatego i Svidnik jest ukraiński. Ale to, co sfinansowano tego roku w ramach festiwalu, świadczy o przekroczeniem granic, których rozumny człowiek nie przekracza.
Jako „superstar” 61. edycji svidnickiego festiwalu Rusinów-Ukraińców miała wystąpić Sofija Fedyna, przewodnicząca Światowej Federacji Ukraińskich-Łemkowskich Organizacji. Pogoda nie sprzyjała temu „wyjątkowemu występowi” i Fedyna nie zaśpiewała. Należy żałować, bo repertuar ma fajny. Zaraz do niego przejdziemy. Ale drugiego dnia przewodnicząca federacji pozdrawiała i witała ze sceny uczestników festiwalu, gości honorowych, jak na przykład burmistrza czy parlamentarzystów słowackich. Ta Sofija Fedyna, która po Światowym Kongresie Rusinów w 2013 roku wystosowała petycję do Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, żeby bacznie przyglądała się rusińskim organizacjom. Ta Sofija Fedyna, która ma na swoim profilu na Facebooku mnóstwo fotografii z symboliką banderowską, jak flagi itp. Ta Sofija Fedyna, która nie ukrywa swoich sympatii do organizacji terrorystycznych, a która z piosenkami o UPA – i teraz jesteśmy przy jej repertuarze, który prawdopodobnie mógł być wykonywany i w Svidniku – wydała cały album.
Nasuwają mi się pytania pod adresem władz, związane z perwersją, jaką w tym roku w ramach festiwalu wyprodukował związek. Szanowni Państwo, Panie Burmistrzu, Panowie Posłowie, czy wzięlibyście udział w imprezie, na której wystąpiliby i pozdrawiali Was słowaccy nacjonaliści, sławiący kolaborujące z nazistami Państwo Słowackie prezydenta Tiso, najwyższej rangi ekstremiści, którzy fotografują się ze słowacką flagą faszystowską, czy węgierscy ekstremiści na przykład z Jobbiku? I czy Wy, Szanowni Urzędnicy, bez problemu dajecie pieniądze – na przykład ze środków przeznaczonych na kulturę mniejszości węgierskiej – na imprezy, na których występują węgierscy nacjonaliści z Jobbiku czy z innych grup? A może chodzi o to, że na to, co normalnie nie jest dozwolone (przecież mamy prawo zabraniające propagowania skrajnych ideologii), pozwala się Ukraińcom, bo teraz jesteśmy z nimi solidarni?
A właśnie Sofija Fedyna jest propagatorką jednej z takich grup, mającej na swoim koncie nie tylko rabunki, ale także morderstwa, których ta grupa się dopuszczała w ramach „rajdów” przeprowadzanych po drugiej wojnie światowej w byłej Czechosłowacji. Proszę Was, idźcie na przykład do rusińskiej wsi Kolbasov i powiedzcie tamtejszym mieszkańcom, którzy jeszcze pamiętają tę masakrę, że daliście pieniądze na festiwal, gdzie występowała osoba propagująca UPA. Z pewnością Wam podziękują i powiedzą, żebyście na drugi raz dali na ten festiwal jeszcze więcej pieniędzy.
Smutne, że doszło do czegoś takiego. Festiwal w Świdniku dla mnie nie jest już ukrainizacyjny, lecz ekstremistyczny. I to za pieniądze publiczne. Interesuje mnie tylko, czy w ramach kontroli wydatków będzie zatwierdzone sprawozdanie. Bo może gdyby tych środków nie przeznaczano na ekstremizm Ukraińców, wystarczyłoby na materiały biurowe, bez których praca przy wydawaniu czasopisma jest raczej trudna.
(Komentarz w ramach cyklu „Bileciki do kontroli”, Łemkowskie Radio „LEM.fm”)
Na fotografii: Sofija Fedyna, wykonawczyni banderowskich piosenek, podczas festiwalu w Zyndranowej (2013), obok niej Alicja Wosik, była wicemarszałek Województwa Podkarpackiego w Polsce, i organizator Bohdan Gocz.