Zapraszamy na wywiad z fotografem i podróżnikiem Patrykiem Biegańskim, który opowie nie tylko o sobie i swojej pracy, ale też o Łemkowszczyźnie jego oczami.
Ola: Opowiedz mi proszę coś o sobie…
Patryk: Pochodzę z południowej części województwa wielkopolskiego, obecnie mieszkam w Krakowie. Od kiedy pamiętam fascynowały mnie podróże i odkrywanie znanych oraz nieznanych powszechnie miejsc, a także sztuka, w tym fotografia. Podróże z aparatem pozwalają mi wiązać te dwie rzeczy. Fotografią zajmuję się świadomie od 2014 roku, zaś od kilku lat prowadzę bloga, na którym dzielę się wskazówkami i poradami z zakresu obu tych dziedzin. Na przestrzeni lat współpracowałem z różnymi markami i organizacjami, między innymi Nikonem oraz Narodową Organizacją Turystyczną Szwajcarii – MySwitzerland.
Olga: Opowiedz mi proszę o początkach swojej pasji. Co najbardziej lubisz w fotografowaniu? Ciekawi mnie również czy masz może swoje ulubione zdjęcie, czy raczej jest to niemożliwe przy tak dużym zbiorze prac?
Patryk: Początki mojej pasji sięgają daleko w przeszłość. Kiedy byłem dzieciakiem nie oglądałem wielu bajek. Czas spędzałem ganiając na zewnątrz, odkrywając nowe miejsca wokół mojej wioski, ale także uwielbiałem przeglądać albumy i magazyny podróżnicze. Rodzice kupili mi dawno temu książkę pt. „Tajemnice miejsc świętych”, która zawierała zdjęcia i opisy szczególnych miejsc dla wyznawców wielu religii – chciałem wtedy robić to samo! Podróżować, pisać i fotografować. Jednak kiedy jest się dzieckiem, a później nastolatkiem, nie zawsze można pozwolić sobie na dalekie (wtedy) podróże. Fotografowanie zacząłem więc od własnej okolicy, a później stopniowo ruszałem coraz dalej. W fotografowaniu najbardziej lubię ulotność chwil. Niełatwo uchwycić najlepsze światło, które czasem pojawia się na kilka sekund i znika, ciężko też oddać pewnego rodzaju mistycyzm i powagę obiektów czy krajobrazów, które w danej chwili wywołujących ciarki, a czego nie zarejestruje matryca aparatu. Wykonanie dobrego zdjęcia to wyzwanie, a ja bardzo lubię mierzyć się z wyzwaniami.
Jeśli chodzi o moje ulubione zdjęcie… myślę, że ciężko mi je wybrać, ale nie dlatego, że jest ich dużo, a dlatego, że każde zdjęcie niesie ze sobą wiele emocji. Ciężko mi wybrać „najlepszą” chwilę, z którą wiążę dany kadr, bo dzięki zdjęciom zbieram te wspaniałe, magiczne często momenty. Myślę, że obecnie moim ulubionym zdjęciem jest fotografia z Lauterbrunnen w Szwajcarii. Jest to alpejska dolina, uważana za jedną z najpiękniejszych na świecie. Uwielbiam ją dlatego, że była pierwowzorem tolkienowskiego Rivendell, a ja wychowałem się na Władcy Pierścieni i cudownie było zobaczyć elficką krainę na żywo, a później złapać ją w kadrze.
Ola: W 2019 roku zakwalifikowałeś się do grona 35 najlepszych Fotografów Krajobrazu 2018 roku. Finalnie znalazłeś się wśród 10 najlepszych fotografów pejzażowych na świecie, co jest niewątpliwie ogromnym sukcesem. Jak tego dokonałeś w tak, stosunkowo, krótkim czasie od rozpoczęcia przygody z fotografią?
Patryk: Bardzo cieszę się z tego osiągnięcia! To prestiżowy konkurs, w którym bierze udział mnóstwo światowej sławy fotografów. Sukces nigdy nie przychodzi łatwo. Niemal codziennie od kilku lat siedzę przed komputerem albo biegam z aparatem po różnych miejscach i ciągle ćwiczę – bez pracy nie ma kołaczy, to powiedzenie ma zdecydowanie swoje poparcie w praktyce! Ważna też jest pokora i samokrytyka wobec własnych prac, które pozwalają ciągle się kształcić i nie osiadać na laurach. Oczywiście wszystkie trzy moje prace, które znalazły się w finale miały w sobie spory pierwiastek szczęścia – na pierwszym, przez parę minut na zachmurzonym niebie przebijały się różowe promienie słońca, na drugim – akurat o świcie przejechał samochód malując kreskę światłami, a na trzecim – na moment klasztor w krakowskim Tyńcu wyłonił się sponad mgły. Wszystkie trzy kadry wykonałem wcześnie rano i musiałem znaleźć motywację, aby wstać, ogarnąć się i ruszyć w teren. Cierpliwość i samozaparcie są bardzo ważne! Bardzo cieszę się i doceniam każdy sukces, który mnie spotkał. Współprace z Nikonem, czy Narodową Organizacją Turystyczną Szwajcarii to także dla mnie wielkie sukcesy, które jeszcze bardziej pchają mnie ku pracy nad sobą i własną twórczością. Bardzo cieszę się, że ta praca jest doceniana i wysiłek w nią wkładany nie idzie na marne.
Ola: Wiele Twoich prac powstało podczas licznych podróży. Ile państw już zwiedziłeś, i jakie miejsca najbardziej zapadły Ci w pamięć? Masz może jakieś miejsce szczególnie dla Ciebie ważne, do którego wracasz i które poleciłbyś czytelnikom?
Patryk: W swoich podróżach skupiam się głównie na Europie. Uwielbiam Stary Kontynent, jego ogromną różnorodność, bogatą mieszankę kultur, narodów, legend i mitów, a także zapierające dech w piersiach krajobrazy. Dotychczas odwiedziłem jedynie 25 krajów, zaś do niektórych wracałem wielokrotnie. Liczba tych odwiedzonych państw nie jest wielce pokaźna, ale nie lubię przekraczać granic, żeby zwyczajnie zaliczyć gdzieś wizytę. W ubiegłym roku spędziłem 137 dni w podróży. Był to zdecydowanie mój najbardziej podróżniczy rok. Udało mi się pomieszkać przez dłuższy czas na słoweńskim wybrzeżu, spędzić kilka dni na jordańskiej pustyni, doznać mroźnej zimy w Kazachstanie. Te trzy wspomniane miejsca są mi zdecydowanie bliskie. Uwielbiam fenomenalną Szwajcarię, szczególnie piękny Pilatus i baśniową Lauterbrunnen oraz dziką, swojską Rumunię, jej góry są magiczne. Podobnie jak niesamowicie barwne Włochy. Kocham Dolomity i Wenecję! W czołówce krajów, do których regularnie wracam jest Grecja. Nie dość, że ma w sobie pradawnego mitycznego ducha, to jej krajobrazy (zarówno te naturalne, jak i kulturowe) są niesamowite. Grecja od dziecka była moją pierwszą podróżniczą miłością i miłość ta trwa do dziś. Usiana białymi domkami Kaldera Santorini wisiała na mojej ścianie od zawsze. Celem mojej pierwszej dalekiej podróży była właśnie Grecja. Zapamiętam też dramatyczne wybrzeże Portugalii – klifowy kraniec Europy smagany falami Atlantyku (boję się morza, więc to dla mnie naprawdę mocny widok!). Jeśli chodzi o nasz kraj to jest pewne miejsce, które jest mi bardzo bliskie – to Beskid Niski. Bywam tam regularnie, ale dopiero w tym roku trafiłem na słoneczną pogodę. Poprzednimi razy góry i wioski tonęły w deszczu i we mgle, co w połączeniu z historią tych terenów i sielskimi krajobrazami wzmagało głębokie odczucia i pozwalało na refleksję. Uwielbiam ten obszar, bo każda wizyta jest podróżą przez historię, tajemnice skrywane przez najdziksze polskie góry i unikatową w skali kraju tradycję i architekturę. Uwielbiam zapach drewna i cerkiewnych kadzideł, którymi przesiąknięte są budowle.
Ola: Podróże wiążą się też z nieprzewidzianymi sytuacjami. Pamiętasz może najśmieszniejszą/najdziwniejszą historię jaka Ci się przytrafiła podczas podróży?
Patryk: Oczywiście! Takich sytuacji jest mnóstwo! Najlepsze akcje przytrafiły mi się podczas podróży po Rumunii. Najbardziej zapamiętam sytuację na przełęczy Transfogaraskiej. Spędziłem tam 3 dni, podczas których widziałem 5 niedźwiedzi (w Rumunii występuje ich najwięcej w Europie). Nocą wjeżdżałem na szczyt przełęczy, żeby sfotografować Drogę Mleczną. Po drodze minąłem jednego niedźwiadka. Zajechałem na górę, wyjąłem z samochodu sprzęt i zabrałem się za fotografowanie. Widziałem wtedy sporo lisów, a stałem między dwoma schroniskami/hotelami górskimi, z których biło światło lamp. Odruchowo odwróciłem się za siebie, spojrzałem na drogę biegnącą w górę. Zauważyłem na niej sporą „kulę”. Pomyślałem, że może ktoś wyniósł worek ze śmieciami i wróciłem do fotografowania. Obejrzałem się znów. „Kula” była w innym miejscu. Może się stoczyła? W końcu to górka. Kiedy obejrzałem się trzeci raz „kuli” nie było wcale. Po kilkunastu sekundach usłyszałem głośne sapanie i drapanie pazurami w asfalt. Natychmiast chwyciłem cały sprzęt i tak szybko, jak tylko mogłem schowałem się do samochodu. Serce waliło mi ogromnie. Kiedy zapaliły się światła auta okazało się, że… to był pies pasterski. Możliwe, że ten sam, który za dnia towarzyszył mi przy zejściu z gór do tego właśnie miejsca. Bywały też sytuacje niekoniecznie zabawne. Podczas biwaku na jordańskim brzegu Morza Martwego nadeszła burza z deszczem i wichurą, niekoniecznie spodziewana – przy braku dostępu do internetu również możliwość monitorowania pogody jest utrudniona. Wybrzeże Morza Martwego charakteryzuje się występowaniem nagłych, gwałtownych ulew i powodzi, a sypki, niezwiązany materiał po prostu zsuwa się w dół razem z deszczem ku tafli najgłębszej depresji na świecie, zaś zasolone powietrze dobrze przewodzi wyładowania elektryczne. Dwa miesiące wcześniej podczas ulewy zginęło tam sporo ludzi, a woda porwała do jeziora autokar. Na szczęście mi taka sytuacja się nie przytrafiła, gdyż finalnie opady nie były silne, ale towarzyszący dyskomfort i brak poczucia bezpieczeństwa były w moim przypadku spore. Ten obszar, w którym nie widać życia i znajdująca się na przeciwległym brzegu ogarnięta chaosem i wojną Palestyna, bardziej przypominają piekło niż miejsce na super wypoczynek. Nic dziwnego, że jezioro to nazywane jest Morzem Martwym, a po arabsku dosłownie trupem/nieboszczykiem.
Ola: W ostatnim czasie zawędrowałeś z obiektywem na Łemkowynę, w Beskid Niski. Jak to się stało, że tutaj trafiłeś? Co sądzisz o tej malowniczej krainie? Czy to tutaj po raz pierwszy usłyszałeś o Łemkach i ich historii?
Patryk: Mam to szczęście, że trafiam tutaj regularnie od kilku lat. Pierwszy raz trafiłem na Łemkowynę w 2013 roku podczas pomaturalnej podróży na Ukrainę. Nie wybrałem wtedy tradycyjnej, najszybszej drogi, a górzystą trasę przez Karpaty, w tym Beskid Niski i Bieszczady. Byłem tam wtedy zupełnie przejazdem, ale odwiedziłem kilka cerkwi. Pamiętam, że zafascynował mnie klimat tych terenów, który wzmagała mgła i deszcz. Wtedy po raz pierwszy fizycznie zetknąłem się z Łemkowyną. O samych Łemkach czytałem już wcześniej dzięki nauce geografii, którą uwielbiam. Po powrocie kupiłem album o drewnianych łemkowskich cerkwiach, a ten zupełnie mnie zachwycił. Potem starałem się przynajmniej raz w roku, wiosną, odwiedzać Beskid Niski, jeszcze lepiej poznawać jego historię, w szczególności historię mieszkających tam ludzi oraz tego, co po przesiedlonych Łemkach pozostało. To właśnie ta historia i tradycja najbardziej mnie zainteresowały. Uwielbiam prawosławne i greckokatolickie świątynie, w których unosi się zapach kadzidła i starego drewna, przyozdobione w piękne ikony i wspaniałe polichromie widniejące w półmroku. Czuć w nich prawdziwy mistycyzm. Do tego zachwytu nad, różniącą się od polskiej, kulturą dochodzi fakt, że Beskid Niski to najdziksze pasmo górskie w Polsce, bardzo mało turystyczne – po prostu magia! W tym roku postanowiłem zjechać większą część obszaru i odwiedzić najpiękniejsze cerkwie.
Ola: Powiedziałeś, że Łemkowyna jest dla Ciebie szczególnie ważnym miejscem, dlaczego tak jest?
Patryk: Na Łemkowynie znalazłem prawdziwy spokój. Spokój niezmącony przechodzącymi co chwilę turystami, sunącymi samochodami, nie ma tu też śmietniska przydrożnych reklam, jest cisza i ład. Taka głęboka, prawdziwa cisza i dziewicza natura. Przeżyłem tutaj sporo świetnych doświadczeń. Każdy wyjazd był owocny nie tylko w materiał fotograficzny, ale również w naukę. I nie tylko naukę o bogatej kulturze, historii, języku, ale także naukę tego, jak ważna jest jedność i wzajemny szacunek. Podoba mi się to, że każdy może poznać historię nieistniejących wiosek z opisu umieszczonego na symbolicznych drzwiach. Opisy tętniącej życiem nieodległej przeszłości, które w chwilę zostały obrócone w nicość, a mieszkańców wypędzono z własnych domów z paroma rzeczami pod pachą i rozproszono po krańcach Polski i świata. To budzi bardzo głębokie uczucia. Niewiele jest takich miejsc w Polsce, które tak dosadnie skłaniają ku przemyśleniom o niesprawiedliwościach i absurdach, przez które cierpią niewinni ludzie, szczególnie ci kochający wolność. Podziwiam Łemków za to, że mimo rozproszenia po całym świecie dalej pielęgnują swoje tradycje, język, sztukę. To naprawdę cenne dziedzictwo niematerialne i materialne ludu gór. Nie pozwalają o sobie zapomnieć. To właśnie sprawia, że Łemkowyna jest dla mnie szczególnie ważnym miejscem. Nie jest to skomercjalizowany obszar z ładnymi widokami. To obszar z wciąż żywym i z wyraźnym, odczuwalnym duchem.
Ola: Opowiedz proszę jak przebiegała Twoja podróż po Łemkowynie. Może coś Cię tutaj szczególnie zaskoczyło? Dlaczego skupiałeś się głównie na architekturze sakralnej? Z relacji widziałam również, że najbardziej podobała Ci się cerkiew w Świątkowej Wielkiej ze względu na jej nietypowy kolor. Czy jeszcze któryś ze zwiedzanych obiektów skradł Twoje serce?
Patryk: Moje ostatnie podróże przez Łemkowynę były pierwszymi w pełni zaplanowanymi wyjazdami, a nie spontanicznymi jak dotąd. Za cel postawiłem sobie wyłącznie zwiedzanie najpiękniejszych cerkwi i wiosek, głównie tych wysiedlonych. Zaskoczyło mnie to, że po drodze dokonywałem wielu niespodziewanych przystanków. Widziałem kapliczki i cerkwie, których nie miałem na liście, a które mnie zauroczyły. Pasące się na górskich łąkach konie i krowy, drewniane malowane chyże – to sielskie widoki, które wielu zna jedynie z filmów i opowiadań. Cerkwie, choć budowane pod pewnym zdefiniowanym schematem, są bardzo oryginalne i każda z nich jest fascynująca. Jak już wspominałem – uwielbiam wschodnią drewnianą architekturę, która tutaj ma szczególny charakter. Te cerkwie to prawdziwe perełki! Odzwierciedlają poczucie estetyki i sztuki ich autorów. Tym razem postanowiłem też nieco wyraźniej przedstawić swoim odbiorcom te tereny i ich architektoniczne bogactwo. To prawda, cerkiew w Świątkowej Wielkiej to moja ulubiona! Turkusowy, a może raczej morski kolor jej elewacji jest moim ulubionym! Z barwnymi dodatkami wygląda naprawdę ciekawie łamiąc powszechne stereotypy wyglądu świątyń. Dodatkowo przy cerkwi pasły się kucyki, a po ukwieconych łąkach biegały jaszczurki – to było bajeczne! Bardzo spodobała mi się także cerkiew w Zdyni i jej sielska okolica oraz cerkiew w Świątkowej Małej czy Kwiatoniu. Choć tak naprawdę każda zrobiła na mnie wrażenie, każda wzbudzała zainteresowanie i zachwyt. Są naprawdę bardzo kunsztownie i starannie wykonane, czym różnią się od ogromnej większości innych budowli w naszym regionie.
Ola: Jakie masz wrażenia po tej wyprawie?
Patryk: Ten wyjazd był trochę jak podróż w czasie, podróż do innej rzeczywistości, sielskiej i bajecznej. Oczywiście jestem w pełni świadomy, że ta sielskość jest okupiona codziennym dużym wysiłkiem przy dbaniu o gospodarstwa i domy, ale jest to naprawdę piękne. Teraz poznałem kulturę Łemków znacznie bliżej niż znałem ją dotychczas. Ale to poznanie nie sprawiło, że pomyślałem „fajnie, to teraz czas coś innego”, wręcz przeciwnie – chciałbym wiedzieć jeszcze więcej. Bardzo chciałbym poznać osobistą historię mieszkańców, zajrzeć o poranku do cerkwi, którą wypełniają promienie wczesnego słońca przebijające się przez kadzidło, do stodół, w których to samo światło walczy z pyłem, posłuchać opowieści z przeszłości, tego jak kiedyś wyglądało tutaj życie i nie czytać tego z tablic, a słuchać, w ciszy gór, przy ognisku. Wszystko udokumentować na zdjęciach i w słowach. Takie mam marzenie związane z tym obszarem i mam nadzieję, że kiedyś uda mi się je spełnić. Łemkowyna jest naprawdę wciągająca. Na pewno wrócę tutaj jeszcze nie jeden raz.
Ola: W taki razie moje ostatnie pytanie czy tutaj wrócisz jest nie potrzebne, zapewne jest to tylko kwestią czasu. Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę wielu sukcesów.
Spragnionych więcej wrażeń i zdjęć Patryka z tej i innych podróży zapraszamy na bloga www.patrykbieganski.com, gdzie za niedługo ukaże się następna część relacji dotyczącej drewnianych cerkwi Niskiego Beskidu.